Tuesday, January 23, 2007

Protesty przeciwko CPE, czyli uwertura francuskiej kampanii wyborczej.

Rok temu przyjechałem do Strasbourga celem nauczenia się za pieniądze języka, którego nie chciałem uczyć sie za darmo, będąc beztroskim licealistą.


We Francji kończyły się akurat ostatnie przygotowania do kampanii prezydenckiej, bo tak właśnie odbierałem serie demonstracji, które przewijały się wtedy przez najważniejsze miasta Republiki Francuskiej.

CPE – czyli “kontrakt pierwszego zatrudnienia” był pomysłem, który w zamyśle twórców miał doprowadzić do liberalizacji kodesku pracy i obniżenia bezrobocia wśród najmłodszych Francuzów. W skrócie chodziło o zbudowanie dodatkowej formuły stałego zatrudnienia dla młodych ludzi, zgodnie z którą przez okres 2 lat jest ich łatwiej zwolnić, ale z drugiej strony jeśli młodzi pracownicy są przydatni – zaczynają zdobywać doświadczenie, które po 2 latach owocuje pełnym zatrudnieniem zgodnie z obowiązującymi we Francji przepisami socjalnymi, tym samym zdolnością kredytową, szansą na własne mieszkanie i pełną samodzielność. Słowem problem znany z naszego podwórka – restrykcyjne prawo pracy, wysokie koszty zatrudnienia, trudność ze zwolnieniem pracownika, w efekcie rosnące bezrobocie wśród młodych, dobrze wykształconych Francuzów.

O ile świetnie rozumiałem protest związków zawodowych przeciwko takiemu rozwiązaniu, to niespodziewanie dla mnie, gościa z Nowej Europy pomysł ten spotkał się z wściekłą reakcją... mniej więcej połowy elit intelektualno-akademickich dzisiejszej Francji, w tym głównie ze stronych samych studentów.

Wszystkie ważne i nieważne związki zawodowe, wszelkiej maści partie komunizujące i komunistyczne, rastamani przemieszani z alterglobalistami, wielbiciele Mao zbratani z naśladowcami Che Guevary, do tego karni studenci kierunków humanistycznych, masa licealistów i trochę chętnych do manifestowania tak zwanych “zwykłych Francuzów”. W sumie kilka milionów ludzi na ulicach najważniejszych miast spowodowało nacisk tak skuteczny, że temat CPE został złożony do grobu.

Za głównych winowajców protestów (sic!) ulica uznała odchodzącego prezydenta Jacquesa Chiraca, uzależnionego od niego premiera Dominique De Villepeina, oraz kandydata na prezydenta, obecnego ministra spraw wewnętrznych w rządzie De Villepeina Nicolasa Sarkozyego. Słowem burza spadła na francuską prawicę. Problem wysokiego bezrobocia wśród absolwentów szkół wyższych – jak na razie pozostał.

Mnie – gościa zza niedawnej żelaznej kurtyny zastanowiło jedno: ilu polskich studentów wyszłoby dzisiaj na ulicę, żeby protestować przeciwko liberalizacji kodeksu pracy? Chyba niewielu. Z drugiej strony zastanawiam się, jaki wpływ na polską scenę polityczną miałoby wyjście kilku milionów ludzi na ulicę? W jakiejkolwiek sprawie...

* * *

Wspominam sprawę sprzed prawie roku, bo we Francji właśnie rozpoczął się rajd o prezydenturę. Do wyborów pozostało jeszcze 100 dni. Zapowiada się pierwszy wielki pojedynek wyborczy Europy w XXI wieku: stosunkowo młody technokrata, pochodzący z rodziny emigrantów znienawidzony przez ulicę “Szeryf” Sarkozy, a z drugiej strony córka żołnierza, socjalistka o konserwatywnych poglądach na bezpieczeństwo oraz politykę zatrudnienia, niezamężna matka czwórki dzieci Segolene Royal, która w walce o partyjną nominację musiała pokonać swojego życiowego partnera. Piękny wyścig.

No comments: