Sunday, November 8, 2009

o sporcie

Pytanie dlaczego jest tak źle jest jednym z banalnych. Liczba zatrzymanych przestępców związanych z zawodowym sportem zbliża się powoli do 300, jeżeli najbardziej popularnym polskim sportem rządzi zorganizowana grupa przestępcza, to w zasadzie nie ma o czym dyskutować. Inaczej być nie może.

Problem jest dużo głębszy, niż fakt że od najmniej dwudziestu lat nie istnieją w Polsce zawodowe rozgrywki na poziomie ogólnopolskim. Jeżeli Janusz Zaorski w roku 1988 nakręcił film pod tytułem "Piłkarski Poker", w którym opisał kropka w kropkę praktyki korupcyjne, którymi dzisiaj zajmują się do spółki Centralne Biuro Antykorupcyjne, wrocławska prokuratura i sądy w całej Polsce, to wynika z tego wprost jedna rzecz: o wyniku sportowym w piłkarskiej ekstraklasie (oraz na wszystkich poziomach gry, w której piłkarze otrzymywali za swoją grę wynagrodzenie) nie decydował wynik sportowy, a wynik finansowo - politycznej układanki, w której ostatnie słowo należy zawsze do sędziego lub sędziów.

Wiem o czym mówię - od 13 roku życia uczestniczyłem we wszystkich poziomach rozgrywek koszykarskich aż do poziomu bezpośredniego zaplecza koszykarskiej ekstraklasy. Z zespołu, w którym się koszykarsko wychowywałem jako nastolatek jedynie dwóch, może trzech zawodników zaistniało w jakikolwiek sposób na koszykarskich parkietach w Polsce. Ponieważ istotą sportu jest rywalizacja, a w każdej rywalizacji jest więcej przegranych, niż wygranych - wśród tych, którzy rywalizację przegrali (nie tylko jak sądzę w koszykówce) jest bardzo istotna grupa, tych którzy postanowili nie odchodzić od sportu, a zająć się sędziowaniem.

To właśnie w środowisku sędziowskim tkwi moim zdaniem sedno problemu polskiego sportu. Aby problem ten zrozumieć, należy przeanalizować mechanizm awansu sędziowskiego. Nie znam w szczegółach mechanizmów rządzących poszczególnymi dyscyplinami sportu, wiem natomiast jak działa to w koszykówce - w skrócie o awansie i nominacji sędziowskich do kolejnych lig decyduje samorząd sędziowski, dla niepoznaki zwany okręgowymi związkami koszykówki. Dotyczy to każdego poziomu - mlodzików, kadetów i kadetek, juniorów i juniorek, juniorów i juniorek starszych, wreszcie seniorów na wszystkich poziomach rozgrywek (od okręgowych B i A klasy, przez III ligę). W wypadku rozgrywek centralnych decyzję podejmuje związek krajowy - w wypadku koszykówki Polski Związek Koszykówki.

Pracę każdego sędziego w każdym meczu obserwuje przedstawiciel samorządu sędziowskiego i ocenia. Według przepisów pracę sędziów - w praktyce, choć jego wpływ na sędziów jest nieporównanie większy - obserwator (a raczej reprezentowany przez niego samorząd sędziowski) ocenia również zachowanie zawodników, zachowanie trenerów, kibiców, organizację meczu... A więc jak się łatwo domyślić, decyduje o wszystkim. Bo wszystkie te elementy mają, lub mogą mieć kluczowy wpływ na wynik, z którego rozliczane są kluby.

W praktyce w każdej lidze są kluby cieszące się większym lub mniejszym wsparciem samorządu sędziowskiego. Kiedy grałem - nie mogłem pojąć czemu w kluczowych meczach każdego sezonu mój klub rozbijał się o gwizdki. Pojąłem to, kiedy któregoś dnia wkroczyłem po meczu do szatni, w której trener przeciwnej drużyny tłumaczył dwójce sędziów (jeden z sędziów był moim kolegą z czasów juniorskich) dlaczego dwóch zawodników mojej drużyny "nigdy nie powinno grać w poważną koszykówkę". Ponieważ trener stał tyłem do drzwi, nie był świadom tego, że słyszałem całą jego kompromitującą wypowiedź.

Wówczas dotarło do mnie, że sędzia mający do wyboru w kluczowym momencie meczu zagwizdać faul w jedną, lub drugą stronę podlega dużo więkzej presji, niż ja kiedy bronię najlpszego strzelca przeciwnej drużyny w ostatniej minucie dogrywki meczu o awans ligę wyżej. Dla mnie to pasja, dla niego kariera. Jeśli mecz o awans wygrywa nie ten, kto miał wygrać, to walą się plany: przegranego zespołu, sędziego, obserwatora i cholera wie kogo jeszcze. Decyzji sędziowskich z meczów nie zmienia sie nigdy. Jeden gwizdek, lub brak gwizdka i problemu nie ma. Jest za to perspektywa sędziowania w wyższej lidze, za wyższe stawki, a przy odpowiednim podejściu do własnych obowiązków może nawet sędziowanie w ekstraklasie, lub na poziomie międzynarodowym, a to już poważne pieniądze. Nawet tylko te oficjalne.

Mechanizm awansu samych sportowców wygląda inaczej. Poza przypadkami wyjątkowymi musisz wyjść na boisko i pokazać, że trafiasz celniej, mocniej bronisz, jesteś bardziej zaangażowany, silniejszy, bardziej skoczny... Wtedy masz szansę na grę w lepszym klubie, może nawet za pieniądze. Im wyższy poziom, tym pieniądze wyższe. Wszystkie te cechy da się wypracować wyłącznie w jeden sposób: trenując. Ciężko i sumiennie, a wynik i tak jest niepewny. Nic, lub niewiele da sprzyjający trener lub prezes, bo koniec końców na boisku wszystko widać. Rywalizacja sportowa opiera się o wynik i to wynik rozlicza sportowców.

Cóż jednak, kiedy sportowcy mający przed soba karierę trwającą maksymalnie 20 lat od pierwszego treningu do ostatniego meczu wiedzą, co naprawdę decyduje o wyniku czy awansie ligę wyżej? Co kiedy tą samą wiedzę posiadają prezesi klubów, dyrektorzy sportowi, wpływowi kibice i sponsorzy? Dzieje się to samo co wszędzie - w polityce, w biznesie, na ruchu drogowym. Gorszy pieniądz wypiera lepszy. W ten sposób degenerują się sportowcy, a z nimi cały sport. To dlatego kapitan Arki Gdynia zbiera za wiedzą szefów klubu w szatni dodatkowe pieniądze, które niefrasobliwie zaproponował sędziemu na boisku, w czasie meczu.

Wniosek ostateczny, który płynie z takich realiów sportowych jest prosty. Jeśli od 20 lat w polskiej piłce nożnej to nie sportowa rywalizacja decyduje o wyniku, a zasobność klubu, to jakim niby cudem nasi sportowcy mają wygrywać z tymi, którzy co dwa, trzy dni w swojej lidze grają i rywalizują na serio i na poważnie, a mistrzostwa krajów wygrywają najlepsze drużyny? Chciałbym być dobrze zrozumiany - nasi sportowcy grający na najwyższym poziomie od 20 lat uczą się załatwiania meczów, a nie rywalizacji. Nie ma co się więc dziwić, że regularnie przegrywają z tymi, którzy 20 lat uczyli się rywalizacji.

Mam pomysł na przełamanie tego impasu i rozwiązanie problemu. Tym rozwiązaniem jest likwidacja związków sportowych w ich dzisiejszym kształcie. Związki są dzisiaj korporacjami zarządzanymi przez sędziów. Piłkarze, koszykarze, czy siatkarze nie uczą się na treningach robienia polityki, zbierania głosów, czy wycinania opozycji. Uczą się grać, nie mają więc najmniejszej ochoty na wchodzenie w parapolityczne układy sędziowskie. Dla sędziów, to chleb powszedni. Nic więc dziwnego, że to oni trzymają władzę w polskim sporcie.

Dlatego proponuję rozpocząć dyskusję o likwidacji związków sportowych. W ich miejsce powinny powstać organizacje, zarządzające wyłącznie narodowymi reprezentacjami w poszczególnych dyscyplinach sportu.

Monday, November 2, 2009

Nie wystawiać mebli

 
 

To mi wygląda na prowokację. Ferment? Rewolucja w powietrzu? Nie wydaje mnie się...
Posted by Picasa